Ja ich wszystkich znam. To urodzeni… aktorzy!
- marcon
- 14 cze 2018
- 2 minut(y) czytania

Gdzieś między marcem a kwietniem ubiegłego roku (choć tam przecież nic nie ma) tak naprawdę coś się zaczęło. Wtedy jeszcze nie byliśmy tego świadomi.
Wielki Teatr bez kurtyny! (jak powiedziałaby Matylda) Mieliśmy za sobą pierwszą premierę w życiu, spektakle z pełną widownią i sukces na festiwalu teatrów amatorskich – czego chcieć więcej?! Ale, jak to często bywa, sukces rodził się w bólach a jego ciężar tak wszystkich przygniótł, że próba ruszenia dalej bolała bardzo…
Kilka osób pożegnało się z nami, pojawiły się nowe twarze, rozstaliśmy się z reżyserką, nie mieliśmy pomysłu na nową sztukę (a właściwie, to każdy miał inny pomysł). Spotykaliśmy się i rozmawialiśmy troszkę bez celu, bez sensu i planu. Wszyscy byliśmy podejrzani: nie wiadomo kto to pociągnie dalej, kto może jeszcze odejść, czy damy radę bez reżysera i czy to wszystko w ogóle ma sens??? Próbowaliśmy się mobilizować, szukaliśmy inspiracji i motywacji. Spotkaliśmy się z reżyserem, by pracować nad naszą techniką… Czas mijał a jeden pomysł gonił drugi, ale nic z tego nie wynikało – inteligencja się bawi!
Aż Dorota wystrzeliła z tekstem, że „ma coś w torebce”… i rzeczywiście był to taki kot w worku. Dziewczyna się odważyła i napisała! Gdy zaczęła czytać na naszych twarzach zapanowało zdziwienie, niedowierzanie, ciekawość ale i niepewność… Cholera! Jesteśmy aż tak dobrzy, by sobie napisać sztukę, wyreżyserować ją, zagrać i na koniec okrzyknąć sukcesem?!
No ale do odważnych świat należy i się zaczęło! Pierwsze przymiarki do ról, do tekstu. Nareszcie coś się dzieje! Tak, dzieje się, ale jakoś „nie idzie”… Myślimy co dalej. Reżyserów chyba więcej niż aktorów, ale tego jedynego brak! W końcu decydujemy się na pomoc Eli Górczyńskiej. Dwa maratony po 6 godzin. My wypróci, ona też. Zaiskrzyło! Pojawiły się smaczki i niuanse, których nam brakowało. Widzimy światełko w tunelu. Grupa się mobilizuje – grupujemy się na WhatsAppie. Coś chyba z tego będzie!
Próbujemy: z przeszkodami, z marudzeniem, z kłótniami, ale jednak do przodu. Widać szanse, choć nadal bardzo nikłe. Zbieramy nasze gałgany do przedstawienia, zaczynami mówić tekstem ze sztuki. Pojawia się pierwszy termin premiery… Ale po to jest pierwszy, by mógł pojawić się kolejny… Nie wszystko idzie dobrze, ale jednak do przodu. Drugi termin premiery wydaje się być bardziej realny, choć stresuje nas bardzo, bo nadal jesteśmy w polu, by nie powiedzieć, że w głębokiej d.
Spinamy pośladki! Walczymy ze sobą, z czasem, ze zmęczeniem i ułomnością naszej pamięci. Organizujemy rekwizyty, ćwiczymy gdzie się da. Przedstawienie tuż, tuż. Ale brakuje muzyki i światła! Więc przyciskamy. To musi się udać! A tu próba generalna zupełnie się nie klei…
W dzień premiery są już makijaże, są fryzury, są stroje i nerwowe szlifowanie tekstu. Nieco sparaliżowani odliczamy minuty. I gdy za kulisami widzę Hanię moczącą nogi w wiadrze czekam tylko aż powie: wylać ci to na łeb, czy sam oprzytomniejesz?!
Wreszcie wybija godzina 19. Gong! Premiera!
Comments